poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 5

Oto nowy rozdzialik, trochę za krótki, ale nie miałam czasu dopisać ;C Miłego czytania ;D


V.

Po wejściu do pokoju, przeniknął mnie do szpiku kości, zimny powiew świeżego powietrza, aż ogarnęła mnie gęsia skórka. Potarłam własne ramiona, spojrzałam na podłogę, i ujrzałam znowu te same ślady, co przed strychem. Prowadziły w kierunku okna… rozbitego okna. Na parapecie i wokół niego porozrzucane było szkło. Dostrzegłam ruch. Podeszłam bliżej i stanęłam jak wryta. Przez chwilę wydawało mi się, że na drzewie ktoś jest, jakby jakiś cień, tak ten cień ze strychu. Spojrzałam na niego, i zdawało mi się, że nasze oczy się spotkały. Nie widziałam jego twarzy, więc zbliżyłam się, on to zauważył..
- Cholera! –  Nadepnęłam na szkło. Ból przeszył moją nogę, aż przymknęłam oczy. Nie miałam odwagi ich otworzyć, i zobaczyć jak wygląda. Przypomniałam sobie, co było na strychu.. dreszcz przebiegł mi po plecach. Wyrwał mnie z rozmyśleń straszny śmiech. Spojrzałam na drzewo i ujrzałam tylko liście i nic więcej.
- O nie ! Tylko nie to ! – Jak najszybciej próbowałam przejść do okna, omijając szkło. Wyjrzałam przez nie i nie widziałam nikogo. – I tak cię znajdę! – Krzyknęłam w zapadający mrok.
Odsunęłam się od okna i zerknęłam na stopę. Niewielki odłamek szkła wbił się w nią, na moje szczęście nie głęboko. Zacisnęłam usta i wyjęłam. Z oczu popłynęły łzy, a z ust wymknął się krótki wrzask. Krew zaczęła kapać na podłogę, w ustach poczułam smak wymiocin. Pokuśtykałam po chusteczki i po plaster. Wyjęłam chusteczkę i przyciskałam nią ranę, dopóki nie przestała krwawić, a potem przykleiłam opatrunek. W pokoju zrobiło się tak zimno, że powlekłam się poszukać jakiegoś materiału, żeby przykryć tą szczelinę. Z głębi szafy wyjęłam stary pled i zatrzasnęłam obramowaniem okna rogi koca. Zdecydowałam nie mówić matce o oknie. Delikatnie zgarnęłam szkło pod okno. Miałam już dość tego dnia, tygodnia, matki, i nawet siebie.. najlepiej chciałabym zapaść się pod ziemie i z niej nie wracać. Westchnęłam tylko i poszłam do łazienki. Odkręciłam kurek od prysznica, aby spuścić zimną wodę, gdy tylko stała się cieplejsza weszłam i rozkoszowałam się delikatnym masażem kropelek wody.
Po powrocie do pokoju, przyszykowałam się do spania, lecz mój wzrok padł na karteczkę przywieszoną do okna. Podeszłam i przyglądałam się przez chwilę, do czasu, gdy postanowiłam ją otworzyć. Delikatnie otwarłam zwinięty papierek. Widniał na niej czerwono-krwisty napis :               
Twoje życzenie, jest dla mnie rozkazem .  
Wpatrywałam się w napis jak zaczarowana, moje myśli zaczęły się plątać, chciałam pomyśleć o tym, lecz coś nie pozwalało mi na to, nakazywało patrzeć.. pochłaniała mnie ciemność, szukałam wzrokiem cokolwiek znanego, ale znajdowałam się jakby w czarnej głębi.. zamknęłam oczy i próbowałam sobie wmówić, że to nie dzieje się naprawdę, to tylko sen, powtarzałam tak kilka razy, aż trans znikł. Otworzyłam oczy i nagle znalazłam się w swoim pokoju, trzymającą kartkę.. spojrzałam jeszcze raz na nią, lecz nie dostrzegłam żadnego napisu, była pusta. Westchnęłam z zrezygnowaniem, rzuciłam zwinek papieru i położyłam się spać. W głębi duszy czułam, że coś nie gra, zasnęłam zastanawiając się nad tym.

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 4



IV.

Wstawiłam wodę, przygotowałam kubki na herbatę i usiadłam na krześle i czekałam. Zastanawiałam się, dlaczego była na strychu-nie było jej tam od moich 10 urodzin, od dnia, w którym nie wiem, co się wydarzyło, nikt nie chce opowiedzieć o tym dniu. Pamiętam tylko krzyk mamy, zamieszanie i ramiona babci. Z rozmyślania wyrwał mnie odgłos kroków dochodzących ze schodów. Zauważyłam mamę stojącą w progu drzwi, natychmiast przykuło moją uwagę wielkie pokryte kurzem szare pudło w jej rękach. Położyła je na stole i usiadła, przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wpatrywałyśmy się w siebie. Gwizdek czajnika przerwał tę niezręczną ciszę,aż podskoczyłam.  Wstałam i z trudem zalałam herbatę.
- Trzeba opatrzyć i zdezynfekować ranę, podaj 
apteczkę – powiedziała mama.
- Dobrze, a gdzie jest ? – spytałam.
- Tam gdzie zawsze. – powiedziała z irytacją, spojrzałam się na nią. Nienawidzę tej odpowiedzi. Skąd mam wiedzieć gdzie jest apteczka?  Zaczęłam szukać w górnej szafce poświęconej na leki. Usłyszałam westchnienie matki. Spojrzałam na nią ukradkiem, oczy utkwione miała w karton, oglądała je ze wszystkich stron, ale nie dotknęła. Zastanawiałam się, co tam jest. Musi być coś wyjątkowego, ponieważ nie zainteresowałoby to mamę, ona jest pracoholiczką . Od rana do wieczora w gabinecie. Nawet nie wiem co robi, wiem tylko tyle, że coś projektuje. Nie ośmieliłam się nigdy jej o to zapytać. Wróciłam do poszukiwania apteczki. Odsunęłam na bok tabletki i spostrzegłam białe pudełko z czerwonym krzyżykiem.
-Bingo – szepnęłam. – Znalazłam.
- Co? Ach tak.. chodź tu. – oznajmiła po krótkiej chwili. Podeszłam i usiadłam na krześle naprzeciwko niej. Wyciągnęła wodę utlenioną i wylała jej trochę na wacik.
- Podaj rękę – wyciągnęła dłoń w moją stronę. Podałam ją z trudem. Zaczęła obmywać krew dookoła rany.
- więc.. po co byłaś na strychu ? – spytałam. Przestała wycierać, zauważyłam się patrzy na mnie.
- To ja powinnam zadać to pytanie – odpowiedziała.
- Widziałam zaświecone światło.. ała..- zaczęła obmywać ranę. Zaczęło strasznie piec.
- nie musiałaś robić tego specjalnie – pisnęłam. W odpowiedzi przycisnęła mocniej. -  ałaaa.. to boli!
- Musi boleć. Miałaś nie wchodzić na strych, wiesz o tym – przestała obmywać. Zaczęła szukać czegoś w apteczce.
- Ale kiedy to było ?
- Niedawno. – oznajmiła krótko.
- 6 lat temu? To raczej daawnoo !
- Nie unoś się. Obiecałaś, nie dotrzymałaś słowa. – Spojrzała mi w oczy, ale szybko uciekłam wzrokiem.
- Nie pamiętam, żebym coś mówiła takiego – skłamałam. Chociaż do końca nie wiedziałam, pamiętam, że była o tym rozmowa, ale żebym przysięgała to nie zapamiętałam.
- Nie wymiguj się. Dobrze wiem. – Wygrzebała duży plaster, i przykleiła mi go na ranę. – Nie odrywaj do jutra.
- Wiem. No więc, dlaczego ?
- co dlaczego? – Zaczęła chować wyjęte przedmioty do apteczki. Wstała i wyrzuciła zużyte waciki do kosza.
- Dlaczego tam weszłaś ?! – traciłam powoli cierpliwość, zawsze tak robiła, nigdy nikt nie mógł się dowiedzieć, co ukrywała, może oprócz ojca, ale on rzadko przebywał w domu.
- Miałam powód. A teraz idź się umyj, a zaczekaj trzeba sprawdzić kostkę.
- nic mi nie jest. – zanim zaprotestowałam, podwinęła mi nogawkę spodni i zaczęła oglądać i masować kostkę.
- Dobrze, jest w porządku. Jeśli będzie zacznie puchnąć albo boleć, powiedz. A teraz idź do łazienki, umyj się, a potem odrób lekcje. – Patrzyłam się na nią jak na ducha. Że co niby?
 -Ale ..
- Żadne ale .. marsz do łazienki. Popchnęła mnie w stronę salonu.
- ..herbataa – tyle zdołałam powiedzieć. A ona zamknęła drzwi od kuchni.
- wystygła – powiedziała tylko to i znikła za drzwiami.  Chciałam się dowiedzieć, co kombinuje, spojrzałam jeszcze raz na drzwi, zrezygnowałam. Doczołgałam się na górę, przypomniałam sobie o szklance z pomarańczowym sokiem, stałam tak przez chwilę rozmyślając, gdzie ją zostawiłam, poszłam pod strych. Spostrzegam przewróconą szklankę - pustą, ale podłoga była sucha.. bez plamy. Dziwne… Obok niej znajdowały się ślady odciśniętych butów.  Kierowały się na strych… Postanowiłam wejść i sprawdzić.. wspięłam się po raz drugi na drabinkę, zaczęłam szukać śladów… ale ich nie było, ani jednego, to naprawdę dziwne.. przecież na dole wskazywały, że ten ktoś poszedł na strych… Rozejrzałam się jeszcze raz po strychu i zeszłam.  Pomyślałam jeszcze raz.. scaliłam dwa fakty mamę szukającą czegoś i tego „ducha”. Mieli wspólny cel. Postanowiłam pójść do pokoju, ponieważ rozbolała mnie głowa, nie mówiąc już o ramieniu. Wiem jedno : Komuś chciało się pić, wypił mój sok, ten Koś był na strychu, on mnie wystraszył, on miał bezczelność być w moim domu. On tu wróci, bo nie znalazł tego, czego szukał. To są już szczyty. 
Ten dzień był najdziwniejszy dotąd nie licząc jednego…







... proszę o komentarze... ponieważ nie wiem czy dalej pisać ...

środa, 25 lipca 2012

Rozdział 4

Przepraszam, ale rozdział 4 napiszę z wielkim opóźnieniem

pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam  ;]

sobota, 21 lipca 2012

Rozdział 3


III.
 
Wróciłam do domu cała mokra, nie dosyć, że przedłużyli nam lekcje, to musiałam wrócić na pieszo, bo autobus się zepsuł.
- Jestem ! – zamknęłam drzwi – Jest tu kto ? – położyłam klucze na stoliku, powiesiłam mokrą kurtkę – halo ! mamo ? – stałam bez ruchu i nasłuchiwałam, słyszałam tylko brzęczenie muchy. Widocznie mama poszła do sklepu, albo zamknęła się w gabinecie i pracuję nad jakimś projektem. Weszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam sok pomarańczowy, nalałam sobie w szklankę i poszłam do gabinetu.
- Mamo ? – zapukałam, nie usłyszałam odpowiedzi, więc skierowałam się do swojego pokoju. Po drodze zobaczyłam otwarty strych. Podeszłam bliżej, na górze świeciło się światło, położyłam szklankę na podłodze, i wspięłam się po drabince. Ostrożnie położyłam stopy na pełnej kurzu podłodze. Rozejrzałam się, widziałam tylko pudła, i kilka gazet. Weszłam w głąb poddasza, próbowałam omijać kartony, a zarówno pajęczyny. Czułam, że na włosach mam pełno sieci pająków. Im dalej poszłam, tym było ciemniej, usłyszałam kroki, ciarki mnie przeszły. Sprawdziłam, czy coś było za mną, ale tylko widziałam mokre ślady po moich stopach. Szłam dalej, dźwięk szurania dochodził z mojej lewej strony. Postanowiłam iść prosto, w głębi mroku dostrzegłam ruch, starałam się iść jak najciszej, było to bardzo trudne, ponieważ przy każdym moim ruchu skrzypiała podłoga. Starałam się zobaczyć co, albo nawet kto tam jest. Obejrzałam się wokół mnie nic nie było. Szłam dalej, nagle pokazał się cień, serce zaczęło bić mi szybciej, czułam jak pot z wodą po deszczu się miesza na moim ciele, i spływa. Mrok zbliżał się do mnie, zaczęłam szukać czegoś, czym mogłabym się obronić, w koło były same kartony, cofałam się powoli, potknęłam się, poczułam pieczenie na ramieniu, próbowałam się podnieść, miałam śliskie ręce, cień się zbliżał, strach ogarniał mnie już po końcówki włosów. Stanęłam na nogi, cofałam się, ale on był coraz bliżej, doszłam do tego miejsca, z którego słyszałam dziwny dźwięk. Spojrzałam  się za siebie, wyjście było coraz bliżej, postać też. Szłam tyłem, coraz szybciej, usłyszałam odgłos łamanego drewna, a potem spojrzałam na swoją nogę, utknęłam.  Próbowałam ją wyjąć, ale bez skutku. Zaczęłam nią szarpać, ciągnąć, ani drgnęła, spojrzałam na postać, chyba zatrzymała się. Stała bez ruchu, zrobiło się bardzo cicho słyszałam swój oddech i  bicie mojego serca, rzuciłam okiem na moje ramię, widziałam wielką szramę, krew pokrywała całą rękę, usłyszałam szuranie kartonu. Odwróciłam się, w kierunku odgłosu. Spojrzałam jeszcze raz na cień, przyglądałam mu się. Z wielkości wywnioskowałam, że wzrostem podobny był do dziecka, ale pozory mogą mylić. Szelest robił się coraz głośniejszy, odwróciłam wzrok od postaci, i skierowałam się w moją lewą stronę, ból w ręce narastał, pudła  zaczęły się poruszać, próbowałam  wyjąć moją nogę z dziury – bez skutku. Poczułam na mojej twarzy światło małej latarki. Latarki ?
- Amelia ? To ty? – mama przedostała się przez papierowe skrzynie trzymając w ręce album. – Co ty tutaj robisz? – zasłoniłam dłonią oczy – przypomniało mi się zdarzenie z poranku. Autobus, chłopak, rower. – Co ci się stało ?! – usłyszałam cichy okrzyk i dźwięk opuszczonej latarki. – Jeju ! Co ty zrobiłaś ? – Spojrzałyśmy na moją nogę, a potem na moje ramię.
- Szukałam cię i ..
- Nic nie mów. – jej usta ułożyły się w wąską kreskę i nie odrywała wzroku ode mnie.
- Ale..
- Powiedziałam coś. – Podniosła latarkę i podała mi ją – Trzymaj. – Obejrzała moją nogę i szarpnęła.  Poczułam że ból w kostce, ale i tak cieszyłam się, że ją uwolniłam.
- Dziękuję.
- Idź na dół, i wstaw wodę na herbatę. – Spojrzała na stos pudeł. – Porozmawiamy sobie- westchnęła i poszła tam skąd przyszła. Chciałam już zejść, ale przypomniałam sobie o cieniu. Sprawdziłam czy tam stał, ale już nie było go. Na szczęście.

piątek, 20 lipca 2012

Rozdział 2


II.

Minął rok od tamtego wydarzenia, pogodziłam się z tym, ale ciągle szukałam informacji na temat podpaleń w domu. Każdemu wydawało się, że to przez te świeczki – prawie ja w to uwierzyłam, ale w głębi serca czułam, że to nie prawda. Cóż nowy dzień trzeba się pogodzić. Wstałam, ubrałam się i poszłam do szkoły. Nie przywitałam się nawet z mamą, po prostu wyszłam w głąb zimnego powietrza. Nie śpieszyłam się, miałam piętnaście minut do przyjazdu autobusu. Szłam po chodniku, mgła oplatała mi buty, była dość wysoka zdziwiłam się. Spojrzałam w niebo- nie było widać słońca, tylko szare chmury. Zaczęłam się rozglądać, w domach nie świeciło się żadne światło, wszędzie było ciemno. Spojrzałam na zegarek – 8:30. Przyśpieszyłam kroku, zaczęło kropić, w oddali słyszałam grzmoty. Kropelki deszczu wpadały mi do rozchylonych ust, założyłam kaptur na włosy i zaczęłam biec. Przeskakując omijałam drobne kałuże, rzuciłam okiem jeszcze raz na zegarek – 8:31, - wskazówki nie poruszały się,
- Super jeszcze teraz musiał się zepsuć.- popukałam w zegarek, ciągle pokazywał 8:31, spojrzałam na drogę,  w oddali widziałam autobus – wsiadali do niego uczniowie, przyśpieszyłam, niestety nie zauważyłam roweru jadącego po mojej prawej stronie, widziałam wszystko w zwolnionym tempie. Jego twarz zakryta była kapturem, patrzył się na swoje koło, zamiast na drogę. Nie zdążył mnie ominąć, czułam na brzuchu jego masywną oponę, potem widziałam drogę, a na niej kałuże, i niebo, czułam ból w brzuchu i w nodze. Leżałam na plecach, na szczęście, obok kałuży . On szybko zahamował, i przy okazji pochlapał mnie, próbowałam wstać, woda uderzyła mnie w twarz, w ustach czułam piasek.
- Przepraszam! – Szepnął, ledwie usłyszałam jego przeprosiny.
- Ty ! Patrz jak jedziesz! Ał.. – rzuciłam mu pełne złości spojrzenie. Próbowałam się podnieść, ale nie pozwalał mi ból w brzuchu.
- Nie zauważyłem cię, sorry – Obserwowałam jego ruchy, przejechał ręką po swoich włosach – nic ci nie jest ? – spytał.
- A jak myślisz? – spróbowałam jeszcze raz stanąć na nogi, chyba widział moje męki, bo wyciągnął w moją stronę swoją rękę. Patrzyłam na nią, i z niechęcią podałam mu swoją, pociągnął mnie i wreszcie czułam, że stoję.
- Dzięki – Popatrzyłam na jego twarz, jego brązowe, lśniące oczy wpatrywały się we mnie, kropelka deszczu spadła z jego długich rzęs na policzek, im dużej się wpatrywałam, to wydawało mi się, że znam go. – Muszę już iść – oderwałam wzrok od jego twarzy – A, wiesz która jest godzina ? – zapytałam.
- Zaraz zobaczę – spojrzał na wyświetlacz swojej komórki –  Jest 8:35.-Spojrzałam się na niego jak na wariata, spojrzałam na swój zegarek – 8:36. Czy ja postradałam zmysły ? Usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego pojazdu obróciłam się, czułam jak moje mokre włosy obiły się o mój policzek. Zobaczyłam światła autobusu, musiałam zasłonić oczy dłonią, aż tak raziło. Stałam jak słup, nie mogłam się ruszyć, autobus był coraz bliżej. Usłyszałam jak chłopak krzyczy coś do mnie. A potem czułam jego dłonie na  moich ramionach, i szarpnięcie, upadłam na niego, autobus przejechał obok nas. Spojrzałam na niego, pełna wdzięczności.
- Chyba coś ci się stało w tą głowę. – powiedział, poczułam jego oddech na moim policzku.
- Przepraszam – podniosłam się i spojrzałam na autobus, zatrzymał się przy następnym przystanku, miałam szansę go dogonić, spojrzałam jeszcze raz na mojego wybawcę, i ruszyłam biegiem, ból w brzuchu wydawał się coraz mocniejszy, czułam łzy spływające po moim policzku. Dogoniłam autobus, cieszyłam się jak głupia chciałam już wsiąść, ale on ruszył. Zaczęłam walić pięściami w jego tył, ale on przyśpieszył – ja też.
- Stój! Stój ty palancie ! – spostrzegłam chłopaka w autobusie, który jako jedyny obrócił się w moją stronę, zaczął się śmiać, ale potem coś powiedział i kierowca zatrzymał swój pojazd.
-Dziękuje – zwróciłam się do tego chłopaka, nie wiem, czy dosłyszał, nie obchodziło to już mnie. Po prostu weszłam do autobusu. I dziękowałam Bogu, że dzisiaj przeżyłam.

czwartek, 19 lipca 2012

Rozdział 1


I.
Może powiem wszystko od początku tak będzie najlepiej.
        Był to jesienny dzień, na dworze świeciło słońce, siedziałam na oknie słuchając muzyki i czekając na moją przyjaciółkę, tak się złożyło, że dzisiaj obchodziłyśmy swoje urodziny. Tak urodziłyśmy się w tym samym dniu, miesiącu, roku.
- Amelia ! Będziesz tak siedziała cały dzień ? Halo ? Słuchasz mnie ? – mama zdjęła mi słuchawki z uszu.
- Co ?! – spojrzałam na nią pełna wściekłości.
- Rusz się! Cały dzień tak siedzisz i nic nie robisz, posprzątaj tutaj, Amelia! Patrz jak tutaj wygląda ! Zaraz przyjdą goście, a tu talerz po śniadaniu i papierki, no pewnie jeszcze siedzisz w piżamie ! Do pokoju i się ubierz ! Ooo … już przyszli ! Na co się tak patrzysz, ubieraj się!
 - Już już …. – wstałam, przeciągnęłam się i zaczęłam sprzątać. Jednak kiedy spojrzałam na moją mamę, zostawiłam ten bajzer i poszłam się ubrać jak mi kazała. Wchodziłam po schodach, a już usłyszałam jak mama otwiera drzwi i wita się z sąsiadami. Weszłam do pokoju, tu też miałam bałagan, zawsze sprzątałam, przeważnie na uroczystości, ale dzisiaj nie chciało mi się, może to taki dzień, może ciśnienie, może dostałam doła? Ubrałam się w spodnie rurki i bluzę, którą dostałam od mamy na urodziny, niestety różowa. Ona myśli chyba że mam 10 lat, a nie 16. Zaczesałam moje rude włosy w kucyk, wzięłam oddech i poszłam do gości.
                                               ***
- Dzień dobry ! Cześć Lilly! – Przywitałam się z rodzicami Lilly, a ją przytuliłam. Złożyliśmy sobie nawzajem życzenia.
- Dzień dobry koteczku ! Jaki ładny sweterek…..
- Bluza !!! – krzyknęłam razem z Lilly , a potem zaczęłyśmy się śmiać.
- … Jaki zbieg okoliczności, że ubrałyście się tak samo – klasnęła zachwycona mama Lilly, nawet się nie przejęła kiedy ją poprawiłyśmy, tylko wyciągnęła aparat i zrobiła nam zdjęcie, ale moja mama rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. A ja w odpowiedzi przewróciłam oczyma.
- Chodź ! – zwróciłam się do Lilly.
- Okey, a gdzie ? – spytała, rzuciłam jej uśmieszek, który oznaczał tylko jedno. – Haha jeszcze z tego nie wyrosłaś ?
- Ja?! A Ty?
- Wiem, wiem przecież dopiero będę miała szesnaście lat ! Chyba się jeszcze zmieszczę!
- Oj mam nadzieje ! Poszłyśmy do ogrodu i wspięłyśmy się na drabinkę do domu na drzewie.
- Ufff…. Coraz ciężej!
- A no, mam nadzieje, że tata powiększy mi ten domek, bo na razie proszę się o to już cały rok. – Zaczęłam narzekać na mojego ojca.
- On tylko praca i praca nic więcej, nawet nie ma czasu przyjść na moje głupie urodziny, ani złożyć mi życzeń ! – zaczęłam ryczeć.
- Ty to masz lepiej wszyscy pamiętają o ciebie, a szczególnie twój tata! – powiedziałam przez łzy.
- Wiem, ale mój tyle nie zarabia, i kłóci się ciągle z mamą o pieniądze, dzisiaj poszło o tą bluzę. – Spojrzałyśmy się na nasze różowe wdzianko i zaczęłyśmy się śmiać, ale zaraz po tym, usłyszałam jak Lilly tata zaczyna się śmiać ze swojego dowcipu. I znowu się rozryczałam. A ona popatrzyła na mnie i tylko mnie przytuliła i to mi wystarczyło, przestałam ryczeć, i jej podziękowałam za to, że była przy mnie.
***
- Amelia ! Gdzie jesteś ?! – moja mama zaczęła mnie wołać, chciałam się schować przed nią, żeby nie zobaczyła moich łez na policzkach i czerwonej buzi, więc się skuliłam.
- O tu jesteś! Zejdź i przynieś tort, zanim twój brat zje ! Przecież wiesz jaki z niego łakomczuch! – o nie teraz wszyscy zobaczą mnie czerwoną od łez i będą się pytać o co chodzi.
- Ja pójdę! Weź się jakoś ogarnij ! Wiesz jaka afera potem będzie jak cię tak zobaczą – powiedziała Lilly – Idę proszę pani! – zeszła  na dół i tłumaczyła, że źle się czuję i dalej już nie usłyszałam, bo zaczęłam szukać czegoś czym mogła opłukać twarz. Ha! Znalazłam „mokre chusteczki”, czy jak tam się to zwie, wytarłam twarz i zeszłam na dół do altanki, gdzie wszyscy siedzieli.
- No wreszcie przyszłaś, chodź, chodź ! – popchnęła mnie w stronę Lilly. Stała naprzeciw tortu i czekała na mnie. Wszyscy zaczęli śpiewać sto lat, nawet mój brat, choć był cały brudny od kremu to i tak wyglądał uroczo. Spojrzałam na tort i zauważyłam, że brakuje mi w nim czegoś, ale nie wiem czego. Już wiem nie ma świeczek !
- Nie ma świeczek !- krzyknęłam a potem się roześmiałam. Wszyscy spojrzeli na tort, a potem na Skunksa ( mojego brata Chrisa, ja go tak nazywam, ponieważ jest taki podobny i ma taką samą fryzurę, czyli :
ma czarną czuprynę, ale po bokach ma białe paski ), ale on się skulił.
- To nie ja. – powiedział. Wszyscy się roześmiali, Lilly powiedziała, że pójdzie po nie.
- Proszę pani, a gdzie one mogą być ?
- Oj .. nie wiem Lilli powinny być w kuchni, albo w salonie.- Wtedy mi się przypomniało, że je tam zostawiłam, bo odliczałam szesnaście.
- Tak ! Są  w salonie na stoliku. – oznajmiłam.
- No to idź po nie! A nie wysyłasz Lilli ! – znowu obrzuciła mnie tym samym spojrzeniem co rano.
- Nie ja pójdę i tak już wstałam, zaraz przyjdę. – powiedziała i poszła.
- A my porozmawiamy sobie później droga panno! - wyraziła opinię na moje zachowanie, a potem zwróciła się do wszystkich oprócz mnie, czy chcą coś do picia.
***
Każdy zaczął opowiadać swoje historię z życia. Jednak ja ciągle czekałam na Lilly, czułam smród palącego się materiału. Wydawało mi się, że to z naszego domu. Jej ciągle nie było, zaczęłam się martwić.
- Mamo, idę zobaczyć co z Lilly. - oznajmiłam mamie i poszłam.
- Tak… tak, idź… idź – poklepała mnie po plecach, ale ciągle była pogrążona w rozmowie.
Jak doszłam do drzwi kuchni, smród czułam już wszędzie, a kiedy otworzyłam drzwi, widziałam pył i czarny dym. Weszłam do środka zakryłam usta bluzą, przeszłam przez kuchnie i dotarłam do salonu, tam wszystko było dwa razy gorsze. Nie wiedziałam co robić wokół mnie był ogień, rozprzestrzeniał się szybciej niż myślałam. Szukałam wzrokiem Lilly, ale nie mogłam jej dostrzec, trudno było cokolwiek widzieć w tym dymie. Brakło mi tlenu, szłam na opak, potknęłam się o coś, raczej o kogoś. Lilly leżała na podłodze obok mnie, sprawdziłam puls, jak nas uczyli w szkole, był bardzo słaby. Próbowałam ją podnieś, ale nic z tego, próbowałam wyjść – bez skutku, ogień był w całym salonie nawet na moich spodniach. Jakoś zgasiłam je ręką, zaczęłam wołać o pomoc, chociaż wątpię by ktokolwiek usłyszał. Poddałam się, powoli ogarniała mnie ciemność.
***
W altanie, było głośno od rozmów, każdy przekrzykiwał innych. Chris patrzył na tort z nie cierpliwością, próbował zlizać trochę kremu, ale mama go powstrzymywała. Zaczął się nudzić, czuł smród podobny do zapachu palonych śmieci, ale mocniejszy. Próbował odgadnąć kto palił, ale nie było widać. Wyszedł na trawę i rozglądał się, nic nie mógł zobaczyć. Postanowił, że pójdzie do domu pograć, albo zobaczyć co robią dziewczyny, bo na pewno nie szukały świeczek – tak twierdził. Usłyszał kogoś wołanie, poszedł w stronę hałasu, było mu trudno usłyszeć, bo sąsiedzi przekrzykiwali siebie nawzajem. Otworzył drzwi od kuchni, i otoczył go smród spalenizny, wszedł był bardzo ciekawy co go wywołało.
- Amelia?! Jesteś tam? – Zaczął kaszleć, wszedł do korytarza i stał pomiędzy kuchnią a płomieniami w salonie. Krzyknął, a kiedy zobaczył siostrę i jej przyjaciółkę wrzeszczał. Pędem popędził do altany, wpadł na tatę Lilly, który chciał zapalić papierosa.
- Oj.. mały co tak pędzisz? Hah co za nie wychowane dziecko – prychnął i zaciekawiony obserwował chłopca. Chris zaczął mówić swojej mamie co się stało, jednak ona go nie słuchała.
- Chris zaczekaj nie widzisz, że rozmawiam? Jak ty wyglądasz idź się umyj! – i znowu pogrążyła się w rozmowie ze swoją koleżanką. Chłopiec wiedział, że nie może czekać. Więc zaczął krzyczeć pożar w domu. I tak kilka  razy, do czasu, aż każdy zwrócił na niego uwagę. A kiedy była cisza próbował im wyjaśnić co się stało.
- Pppożarrrr … pożar.. w domu .. one .. leżą … chybaaa niee żyjąą – Wyjaśniał im przez łzy, a kiedy skończył rozryczał się. Wszyscy znaleźli się w domu oprócz Chrisa, który został na dworze. Mama Amelii kazała zadzwonić po pogotowie, straż pożarną i po jej męża. Tata Lilly dodzwonił się do wszystkich oprócz męża Melanie, więc nagrał wiadomość o tym wydarzeniu, mając nadzieje, że odsłucha.
***
Słyszałam dalekie odgłosy, jakby krzyki i wołanie mojego imienia i Lilly. Potem poczułam, że ktoś mnie podnosi. Ktoś położył mnie na czymś miękki, a zarazem twardym. Czułam maskę wokół moich ust, i że ktoś mnie głaszczę po włosach. Potem pamiętam tylko rycz i ciemność.
***
Ocknęłam się przy karetce siedziałam na kolanach mamy, która mnie ściskała z całej siły, nie mogłam oddychać.
- Mamoo.. –trudno było powiedzieć choćby słowo tak bolało mnie gardło.
- Och kochanie obudziłaś się, dzięki Bogu. – pocałowała mnie we włosy i puściła mnie.
- Mamoo… ghrh – zaczęłam kaszleć, a potem dusić –
- Nic nie mów ciiii… - głaskała mnie po plecach.
- Gdziee… Lilly ?! – Spojrzałam jej w oczy, w jej oczach było współczucie, tak wielkie, że się przeraziłam.
- Gdzie ONA JEST ?! – Zaczęłam wrzeszczeć.
- Uspokój się proszę. Ona.. ona nie, nie dało się jej uratować. – zaczęła płakać.
- Nie! Niee, to nie mogło się stać, nie ona ! – Wyrwałam się z jej uścisku, pobiegłam w stronę domu, przez łzy widziałam spaloną część domu i strażaków w akcji, próbując uratować dom.
- Stój ! Amelia nie wchodź tam, nieee!! – Mama zaczęła mnie gonić. Nie dała rady. Byłam już blisko, ale ktoś mnie złapał i przytulił mnie.
Poczułam wodę kolońską i aksamitny szalik na policzku.
- Tata? – rozryczałam się w jego ramionach, on mnie przytulał stojąc pośrodku całego piekła jakie wyrządziło małe podpalenie, ale to wystarczyło, aby rozpoczął się mój pech. Niezwykły pech.